piątek, 30 lipca 2010

l'altro punto di vista

Bardzo miłe popołudnie się szykuje. Tzn. jestem przeziębiona – nasza ostatnia wycieczka z przedwczoraj jako jedną z atrakcji zawierała powrót 1.5 h w pociągu o temperaturze lodówki – i z tej okazji mam w planie naukę włoskiego i czytanie. Znalazłam kolejną fajną książkę na półce u naszych Gospodarzy (spoko, pozwolili mi pożyczać wszystko co mnie zainteresuje:)). Książka pt. ,,Il cammino di Karol Il Papa Buono”. Autor ,,R.A.”

Czytam i jest to fascynujące. Jak sam ,,R.A.” pisze, na Jego temat zostało już powiedziane i napisane wszystko. Ale jednak jest dla mnie fascynujące czytać relację ,,z drugiej strony”. Ze strony gospodarzy. I zapewniam Was – zresztą nie tylko na podstawie tego co przeczytałam, ale przede wszystkim na podstawie tego co widzę i słyszę kiedy odpowiadam na pytanie ,,skąd jesteś” - ,,dalla Polonia” – zapewniam Was, że dla Włochów Jan Paweł II był tak samo ,,ich”, jak dla nas ,,nasz” ,,papież – Polak”.

Wybaczcie, że będę teraz pisać po włosku, ale to jest taki język, że na pewno sporo będziecie rozumieć. Po włosku można się naprawdę domyślić wszystkiego. Chcę też sprawić trochę radości Tatce (kto, co jest - tatko – komu, czemu – tatce? Tatkowi?:) Poza tym, to jest relacja ,,z drugiej strony”. I zadanie z włoskiego dla naszej kochanej D.:)

Aha, to nie moja wina, że R.A. pisze niechronologicznie;)

,,Erano le 19.20. Karol Wojtyla, nuovo Pontefice della Chiesa cattolica, si affacciò per la prima volta alla loggia centrale della Basilica di San Pietro. <>, disse con voce decisa e sicura. E con quelle sue prime parole, rivolte al mondo, tracciò il tema del suo pontificato.
Un’ora prima, alle 18 e 18, dal fumaiolo della Capella Sistina si era levata la caratteristica fumata bianca, che annunciava come i 111 cardinali della Chiesa Cattolica, da due giorni riuniti in conclave, avevano eletto il nuovo Papa.
Moltissimi italiani erano davanti ai televisori. Anch’io stavo seduto, con altri colleghi giornalisti, davanti a un gigantesco televisore, nella redazione del giornale dove allora lavoravo. Si discuteva animatamente. Si facevano I nomi dei cardinali che potevano essere stati scelti.
(…) quella sera del 16 ottobre, quando il colegamento diretto televisivo con Piazza San Pietro aveva fatto vedere la fumata bianca, segno che il nuovo Papa era stato eletto, si era diffusa un’attesa spasmodica.
Alle 18.43 le telecamere inquadrono, sulla loggia centrale di San Pietro, il gruppo degli ecclesiastici che, secondo la tradizione, venivano a rivelare al popolo il nome dell’eletto. Il Cardinale protodiacono, Pericle Felici, annunciò: <>.

Nella redazione dove mi trovavo ci fu un attimo di silenzio. Quel nome era sconosciuto. Nessuno lo aveva mai sentito prima. Consultando l’elenco dei cardinali pubblicato sui giornali, apprendemmo che Carlo Wojtyla era polacco, arcivescovo di Cracovia. Non faceva parte del gruppo dei papabili conclamato dai mass media. Non c’erano note biografiche caratteristiche su di lui. Un nome quindi a sorpresa. Assolutamente inatteso nell’ambiente giornalistico, e ancor più inatteso dalla gente commune.
Un college si attaccò al telefono, compose il numero per chiedere le telefonate internazionali, e alla persona che rispose chiese di poter parlare con urgenza con l’arcivescovado di Cracovia. Dopo qualche minuto arrivò la comunicazione. Quella mia collega disse in inglese che cosa era accaduto a Roma, ma dall’altra parte del filo non capivano l’inglese. Allora la collega parlò in francese, niente, tentò in italiano e l’italiano lo capivano un poco. Finalmente riuscirono a percepire la notizia. Ci fu un attimo di silenzio. Poi una richiesta di chiarimento e allora qualcuno gridò, si sentirono voci concise, commosse, gioiose e la comunicazione cadde. Credo proprio che sia stata quella mia collega a dare l’annuncio a Cracovia che il loro cardinale era stato eletto Papa.
Come si seppe in seguito, le radio e le televisioni di mezzo mondo avevano interrotto i loro abituali programmi e si erano collegati con piazza San Pietro. Sul video si vedeva che l’ampio Piazzale davanti alla Basilica San Pietro si andava via via animando. I romani, quando avevano sentito quell nome, si erano fortemente incuriositi, ma avevano intuito che stavo accadento qualche cosa di straordinario e correvano in piazza.
Un’ora dopo che la fumata bianca si era dissipata, le finestre della Loggia si aprirono e finalmente compare il neo eletto. Il ceremoniale prevedeva che il Papa non parlasse, ma desse soltanto la benedizione apostolica in latino. Wojtyla però percepiva uno strano sconcerto tra la gente, una tensione provocata dal fatto che lui era straniero. ,,Perché un Papa straniero?” sembrava chiedersi la folla e il Papa decise di cancellare subito quella specie di imbarazzo. Si avvicinò al microfono pronto a parlare. Il maestro delle cerimonie si agitava, ma il gesto del papa era deciso.

<>, disse con voce ferma e armoniosa, che solo leggermente tradiva una parvenza di emozione. Una voce che pareva, in realtà, quella di un manager, di un capo di Stato, di un abituato a parlare alle folle. E continuo. <>.

Si sentiva l’accento straniero, ma la pronuncia era di una chiarezza esemplare. Le parole ,,chiamato da un Paese lontano” palesarono un velo di commozione e il popolo romano lo senti e rispose con un caloroso applauso.
Il Papa continuò: <>, e anche queste parole, o meglio la correzione ,,vostra” in ,,nostra lingua italiana” scatenarono un nuovo immense applauso, intervallato da grida di <>. Giovanni Paolo II aveva gia’ conquistato I romani, ma anche gli italiani che seguivano il discorso alla televisione. E ancor più grande, più caloroso fu l’applauso che seguì la frase succesiva. Disse infatti il Papa: <>, frase che è rimasta storica, riferita sempre, ogni volta che si è trattato di ricordare l’elezione di Giovanni Paolo II.
L’atmosfera era ormai surriscaldata di affeto e di simpatia. Il Papa continuo a parlare, interrotto da applausi: <>.


<>, mi disse il direttore del giornale. E un simile ordine venne certamente dato da molti altri direttori di giornali, in Italia e all’estero. (…)”



Była 19.20. Karol Wojtyła, nowy Arcykapłan Kościoła katolickiego, ukazał się po raz pierwszy w centralnej loży Bazyliki Świętego Piotra. ,,Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus’’ - powiedział głosem pewnym i zdecydowanym. I tymi swoimi pierwszymi słowami, skierowanymi do świata, wyznaczył kierunek swojego pontyfikatu.
Godzinę wcześniej, o 18.18, z komina Kaplicy Sykstyńskiej uniósł się charakterystyczny biały dym, ogłaszając tym samym, że stu jedenastu kardynałów Kościoła Katolickiego, zebranych od dwóch dni na konklawe, wybrało nowego Papieża.
Ogromna liczba Włochów zebrała się przed telewizorami. Również ja, razem z innymi kolegami dziennikarzami, siedziałem przed wielkim ekranem w redakcji gazety dla której w owym czasie pracowałem. Dyskutowano z ożywieniem. Padały nazwiska kardynałów, którzy mogli zostać wybrani.

(…) tego wieczoru, 16 października, kiedy w relacji na żywo z Placu Świętego Piotra ukazał się biały dym – znak, że wybrano nowego papieża – zapadła atmosfera pełnego napięcia wyczekiwania.
O godzinie 18.43 kamery skupiły się na centralnej loży placu, gdzie pojawiła się grupa duchownych, aby zgodnie z tradycją ogłosić światu nazwisko wybranego. Kardynał protodiakon (?) Perykles Szczęsny:) ogłosił: ,,Habemus Papam. Mamy Papieża. Jego Eminencja Przewielebny Karol, kardynał Świętego Rzymskiego Kościoła Katolickiego, Wojtyła, który przyjął imię Jana Pawła II.”

W redakcji gdzie się znajdowałem na chwilę zapadła cisza. To nazwisko było nieznane. Nikt go nigdy wcześniej nie słyszał. Sprawdzając listę kardynałów opublikowaną w gazetach zorientowaliśmy się, że Karol Wojtyła to Polak, arcybiskup Krakowa. Nie był wymieniany przez media jako spodziewany kandydat na papieża. Nie mieliśmy o nim żadnych informacji biograficznych. Tak więc to nazwisko było niespodzianką. Zupełnie niespodziewane w środowisku dziennikarskim, nie mówiąc już o ,,zwykłych ludziach”.
Koleżanka przylgnęła do telefonu, wybrała numer na rozmowy międzynarodowe i poprosiła osobę, która odebrała o pilne połączenie z arcybiskupstwem krakowskim.

Łączy się po kilku minutach. Koleżanka mówi po angielsku co zdarzyło się w Rzymie, ale po drugiej stronie nie rozumieją po angielsku. Wobec tego mówi po francusku – i nic, próbuje po włosku i wreszcie włoski mniej więcej zrozumiano. Wreszcie dociera do nich co się stało. Na chwilę zapada cisza. Za chwilę prośba o wyjaśnienie, wreszcie ktoś krzyczy, słychać zmieszane głosy, radość i coś przerywa połączenie. Jestem przekonany do dziś, że to właśnie tamta moja koleżanka zawiadomiła Kraków, że ich biskup został wybrany papieżem.
Później, jak wiadomo, radio i telewizja połowy świata przerwała nadawanie swoich zwyczajnych programów, żeby połączyć się z Placem Świętego Piotra. Na nagraniach widać, jak plac przed Bazyliką stopniowo wypełniał się ludźmi. Rzymianie, kiedy usłyszeli to nazwisko, poczuli się zaintrygowani, a ponadto mieli przeczucie, że dzieje się coś niezwykłego i ruszyli na plac.
Godzinę po tym , jak biały dym rozpłynął się już w powietrzu, otworzyły się okna Loży i wreszcie pojawił się w nich nowo wybrany. Ceremoniał nie przewidywał, że papież będzie coś mówił, miał jedynie udzielić błogosławieństwa w języku łacińskim. Wojtyła jednak wyczuwał w tłumie poruszenie, napięcie spowodowane przez fakt, że był obcokrajowcem. ,,Dlaczego Papież zza granicy?” zdawał się pytać tłum i Papież zdecydował się rozwiać od razu tę atmosferę zakłopotania. Zbliżył się do mikrofonu żeby przemówić. Na to zaniepokoił się mistrz ceremonii, lecz gest Ojca Świętego był zdecydowany.


,,Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!” – powiedział głosem mocnym i dźwięcznym, który tylko nieznacznie zdradzał emocje. Głosem który w rzeczywistości przywodził na myśl głos menadżera, głowy państwa, kogoś kto jest przyzwyczajony przemawiać przed tłumem. I kontynuował: ,,Najdrożsi Bracia i Siostry, wciąż wszyscy jesteśmy pogrążeni w bólu po śmierci naszego ukochanego Ojca Świętego Jana Pawła I. Oto jednak Eminencje Kardynałowie powołali nowego biskupa Rzymu. Został wezwany go z dalekiego kraju… dalekiego, lecz jednocześnie tak bardzo bliskiego przez wspólnotę wiary i tradycji chrześcijańskiej.”
Dało się słyszeć obcy akcent, lecz jednocześnie o wymowa miała wyjątkową czystość. Słowa ,,wezwany z dalekiego kraju” ujawniły cień wzruszenia, naród rzymski to usłyszał i odpowiedział gorącą owacją.
Papież kontynuował: ,,Bałem się przyjąć tę nominację, lecz zrobiłem to w duchu posłuszeństwa przed Naszym Panem Jezusem Chrystusem i w całkowitym zawierzeniu Jego Matce, Najświętszej Maryi Pannie. Nie wiem czy dobrze wyrażam się w waszym… naszym języku włoskim” – i również te słowa, a właściwie poprawa ,,w waszym” na ,,naszym języku włoskim” budzą nową falę braw, przerywanych okrzykiem ,,Niech żyje Papież”. Jan Paweł II podbił tym samym serca Włochów, także tych, którzy śledzili przemówienie w telewizji. Ale jeszcze większy, jeszcze bardziej gorący był aplauz wywołany następnym zdaniem. Powiedział bowiem Ojciec Święty: ,,Jeśli się pomylę, poprawcie mnie.” Zdanie które przeszło do historii, przywoływane zawsze, za każdym razem kiedy mówiło się o wyborze Jana Pawła II.
Atmosfera była już ocieplona serdecznością I sympatią. Papież kontynuował swoją mowę, przerywaną brawami: ,,W taki oto sposób przedstawiam się Wam wszystkim, przez wyznanie naszej wspólnej wiary, naszej nadziei, naszego zawierzenia Matce Chrystusa i Kościoła, a także poprzez podjęcie na nowo tej drogi historii i Kościoła, z pomocą Boga i z pomocą ludzi.”

,,Natychmiast jedź do Rzymu” – nakazał mi kierownik redakcji.


/fragment ,,Il cammino di Karol Il Papa Buono” R.A./

piątek, 23 lipca 2010

Pan z sekretariatu

Wczoraj spędziłam 7 godzin w szpitalu nic nie robiąc. Spędziłam 7 godzin czekając na profesora – ale się nie doczekałam.

Miałam zacząć ginekologię, ale mimo że byłam ,,autorizzata” , nie mogłam po prostu przyjść pod nieobecność profesora i zacząć się kręcić po jego oddziale; musiałam się ,,avvisare”, tj. zapowiedzieć;) A ponieważ od wczesnego ranka był na sali operacyjnej, cóż, tak wyszło… :]
Na pewno bym nie czekała, tzn. kiedy wyszłam z sekretariatu to musiałam to wszystko dobrze przemyśleć – iść na pediatrię (na której już oficjalnie się pożegnałam), iść do domu i wrócić po południu, iść do domu i nie wracać… (tzn. wrócić następnego dnia), iść sobie po prostu gdzieś, itd. Ale w miejscu gdzie sobie usiadłam w żeby pomyśleć, tj. na skórzanej sofie w dużym patio z wodospadem (poczekalnia do przychodni…) znalazłam na stoliku gazetę. ,,Sette" Corriere della sera – nie mam zielonego pojęcia jakiej opcji hołduje ta gazeta więc nie wiem czy sobie w tym momencie wstydu nie robię;) Ale na maksa mnie wciągnęła. Tak, że kiedy następnym razem spojrzałam na zegarek było prawie 4 h później. Może dlatego, że w gazecie było dużo idiomów, a ja uwielbiam idiomy;) tzn. te które się rzeczywiście współcześnie używa, uważam że nie ma nic bardziej wypasionego w nauce języka obcego niż umiejętność używania tych określeń, które w dosłownym przetłumaczeniu ze słownikiem są kompletnie bez sensu.

Przejdźmy dalej. 7 – 4 to przecież wciąż 3 godziny czekania;)

Pomijając inne drobne zajęcia, jak kawa w wielkim (naprawdę wielkim) szpitalnym barze z kawą (jak dziś odkryłam, jednym z kilku wielkich szpitalnych barów z kawą) trochę czasu spędziłam rozmawiając z panem sekretarzem profesora z gineksów. Pytał się z jakiego miasta jestem. Był w Katowicach (dzięki temu nie pomylił Katowic z Wadowicami, bo na ogół reagują ,,Aaaaa, il paese del Papa!” ,,No no no, Katowice, con kappa”). I w innych miastach też. I opowiadał mi, że w 74 czy 5r. pracował w laboratorium szpitala. Miał wtedy dużo czasu wolnego (hm…) i spędzał go sporo ,,snując się” po szpitalu. Wtedy po raz pierwszy ,,spotkał” Karola Wojtyłę, który jako kardynał przyszedł odwiedzić chorego kolegę. Potem pracownicy szpitala widywali Go jeszcze wiele razy (naturalnie nie mówię tylko o tych, którzy opiekowali się Jego zdrowiem w czasie hospitalizacji), kiedy już jako papież przychodził (,,wymykał się”) z Watykanu żeby poprzebywać z chorymi. Mimo ,,zakazu” wychodzenia bez ochrony. I pan z sekretariatu z piątego piętra wspomina dalej, że nieraz mieli ubaw z ochroniarzy, którzy wpadali do szpitala i szukali Papieża. Z czasem zdarzało się, że pracownicy szpitala sami Go zaczepiali i namawiali do korzystania z ochrony. A szpital nazywano ,,trzecim Watykanem”.

Nie wiem ile w tym jest ,,prawdy historycznej”, nie pytajcie bo nie sprawdzałam w żadnych ,,źródłach’’. To tylko wspomnienia pana z praktyk.

środa, 21 lipca 2010

domani

Wobec tego wspomniane domani zostało dniem organizacyjnym.

Miałyśmy bowiem problem – jednym z wymogów Universita’ Cattolica del Sacro Cuore była opłata x. Wysoka i niemożliwa do załatwienia w Polsce. I ,,nieunikniona”. Jednak jedną z rzeczy, które tu lubię, jest duża względność pojęcia ,,nie da się”, ,,to niemożliwe”. Wszystko nabiera innego znaczenia kiedy przestajesz dla Włocha lub Włoszki być abstrakcyjnym człowiekiem skądś tam, a stajesz naprzeciwko jego biurka. Dlatego należy za wszelką cenę nie dać się zbyć, nawet jeżeli ktoś Ci mówi ,,w dobrej wierze”, że ,,nie ma sensu, żebyście tu siedziały, dziewczyny, zanim ja to załatwię idźcie lepiej na spacer”. Akurat… Nie nie, chętnie posiedzimy, przynajmniej lepiej zrozumiemy całą tę sytuację.

I nie wgłębiając się w szczegóły, miałyśmy zapłacić kwotę x, bez której nie byłoby w ogóle możliwe, żebyśmy weszły na oddział. Po 15 telefonach, które wykonała dla nas pani w sekretariacie, której biurko ,,okupowałyśmy”, stanęło na tym, że możemy zapłacić kwotę x/10, a póki tego nie zrobimy, żeby nie tracić czasu możemy rozpocząć praktyki od zaraz (za ,,specjalną autoryzacją pana dyrektora” oczywiścieJ )

Praktyki – ja pediatria, Kama gineksy. Ginekologia – podobno różnie, nieraz nudno, zobaczymy, przenoszę się tam jutro. Pediatria – dość ciekawie, tzn. szpital jak szpital, ale dość ciekawe przypadki i sporo się nauczyłam, w dużej mierze za sprawą tego, że jeden z profesorów postanowił mi na każdy dzień zadać jakiś temat i mnie przepytywał. Poza tym jestem zachwycona podejściem większości lekarzy, tzn. podoba mi się, że pediatria nie jest okupowana, z całym szacunkiem, przez ,,delikatne panie które kochają dzieci”, ale raczej zajmują się nią lekarze obojga płci, którzy krótko mówiąc mają z tego niezły ubaw. Oczywiście wiedza wiedzą i nauka nauką, ale śmieją się sami z siebie i z dzieciaków, w tak bezpośredni sposób, że najbardziej przestraszone szpitalem dziecko czeka na wizytę jak na dobrą zabawę. Poza tym oddziały pediatryczne są odwiedzane raz czy dwa razy w tygodniu ,,Dottori Clown”, wolontariusze poprzebierani na kolorowo, ale z fartuchem i całym oprzyrządowaniem własnych narzędzi do badania i leczenia. Coś jak nasz ifmsowski szpital pluszowego misia tylko z dużą systematycznością współpracujący z oddziałami.

To póki co tyle, następnym razem będzie mniej naukowo, przynajmniej taki mam plan:)

poniedziałek, 12 lipca 2010

1 lipca

Rzym.
W pierwszy dzień, samolot o szóstej rano i po dwóch godzinach we Włoszech. Trafienie do miejsca w którym miałyśmy zamieszkać jeszcze nigdy nie poszło mi tak gładko i w czasie pewnie krótszym niż potrzebny na niektóre ,,wyjazdy słonecznikowe” taty znalazłyśmy się w ,,naszym” miejscu na najbliższe trzy miesiące, w centrum miasta, w dzielnicy Trastevere – z akcentem na pierwsze ,,e”, co piszę dlatego, żebyście mogli wypowiedzieć sobie to słowo na głos i zauważyć, jak pięknie brzmi!

Przyjechałyśmy, przywitałyśmy się z Naszymi Szanownymi Gospodarzami, którym niniejszym jeszcze raz bardzo dziękujemy za gościnę;) I jak najszybciej poszłyśmy na uczelnię.

Wielki szpital, o dziwnej konstrukcji – wchodząc głównym wejściem, bez żadnych schodów, trafiasz na czwarte piętro. Jeżeli tego nie zauważysz, szukanie wyjścia ze szpitala na parterze może stanowić mały problem...

Gorąco. W ten pierwszy dzień chodzenia po kampusie spuchły nam ręce.
Niewiele załatwiłyśmy, bo o tej porze, tj. w porze obiadu, w biurach nie było nikogo kto mógłby się zająć naszymi sprawami, więc wszystko zostało odłożone na ,,domani” (jutro).

Wieczorem, po wspaniałej kolacji złożonej głównie z dwóch mich świeżej rukoli, pomidorów i sałaty z oliwą i bardzo aromatycznym octem winnym wyszłam na chwile na balkon. Około dziesiątej wieczorem stałam boso na rozgrzanych płytkach i słuchałam – skuterów, klaksonów (nieuniknionych kiedy ulicą jednopasmową jadą koło siebie dwa samochody, a czasem i trzy, wyprzedza je skuter, piesi przechodzą gdzie chcą i kiedy chcą… Ludzi rozmawiających głośno przy zajmujących całą szerokość chodnika kawiarnianych stolikach. Starszych panów z naprzeciwległych balkonów ,,rozmawiających” ze sobą ponad drogą. I pomyślałam sobie, że bardzo to lubię. I poczułam się szczęśliwa w takim miejscu, mając za sobą sesję: ) a przed sobą perspektywy mieszkania w tym mieście – bo myślę, że trzy miesiące można już tak nazwać – praktyk w wymarzonym szpitalu, wyzwanie jakim bądź co bądź będzie posługiwanie się wciąż jeszcze ,,świeżym” dla nas językiem w kontakcie z pacjentami i personelem…

A ponieważ wciąż wisiało nad nami ciemne widmo formalności i to naprawdę ważnych i ,,nieuniknionych” - a chwilowo nierozwiązywalnych - na koniec pomyślałam sobie jeszcze, że zrobię wszystko, żeby w jakiś sposób tu zostać tego lata.

wtorek, 6 lipca 2010

....i ,,nowy początek":)

No i stało się - nazwa tego bloga się zdezaktualizowała! Nie spodziewałam się tego... Na samym początku. Potem już tak:) W końcu to, że w roku 2010 znowu jestemy we Włoszech to nie przypadek, tylko efekt długich starań.

Wobec tego z przyjemnoscią witam z Rzymu! Mój pierwszy pomysł, który narodził się jeszcze w Bari: ,,pojadę sama, to będę sobie mówić tylko po włosku przez cały wyjazd!" Ale kilka miesięcy później moja amica mówi ,,Aniu, a powiedz szczerze, nie byłabys zła jakbym też pojechała?" Hmmmmm... :) To co miałam powiedzieć;) Koniec końców oczywicie bardzo się cieszę, skutkiem czego jestemy tutaj razem z moją K.Romą (drugie imię).

Tutaj, to znaczy - robimy praktyki w Policlinico Universitario Agostino Gemelli. Nieźle brzmi co? Szpital ogromny, szpital - fabryka. Jestesmy tu od tygodnia, w tym od trzech dni chodzimy na zajęcia, więc włascwie nie możemy powiedzieć wiele. Ale na pierwszy rzut oka rzeczywistosć nie ,,robi szału" aż tak bardzo jak nazwa szpitala;) Zobaczymy. Wkrótce zamiescimy zdjęcia. Jest oczywiscie rozbudowany, ciekawi pacjenci, badania wszelkiego typu dostępne na miejscu. Personel oczywiscie przyjmuje nas mi
ło, ale nie aż z taką serdecznoscią jak w Bari.

To tyle tytułem wstepu, nie będę lać wody bo jakos nie mogę się teraz rozkręcić. Do następnego posta:)