sobota, 30 stycznia 2010

Malta ! część 2

Wstajemy rano, cóż, w tym miejscu powinna się znaleźć historia o myciu podłogi, ale może jej lepiej nie pisać... To jest zdecydowanie wesoła i odrobinę straszna historia do opowiadania na żywo.

Więc wstajemy rano, śniadanie, pytamy hostelowego dziadka gdzie najlepiej się teraz udać. Cel ustalony: targ miejski w Valetcie (niedziela rano), potem Marsaxlokk (x czyt. ,,sz"), potem Mdina w centrum wyspy.

Żeby przemieszczać się po Malcie można wypożyczyć samochód (tylko pamiętać, trzymać się lewej) , można wypożyczyć rower (dla mnie bomba, najlepsza opcja ale trzeba mieć więcej czasu) albo można jeździć wyspowymi autobusami. Polecam.
W autobusach mieszka dusza tego miejsca. Zdarza się i solaris, ale prawie wszystkie to rzężące ogórki, wściekle pomarańczowe, nieraz drewniane w środku, z ławkami bardziej niż siedzeniami. Jeżdżą właściwie zawsze z otwartymi drzwiami (drzwi są jedne koło kierowcy), kierowca najczęściej z kimś rozmawia krzycząc. Najczęściej są czymś kolorowym poobwieszane w środku i niemiłosiernie trzesą na dziurach.

W tym dniu od rana zaczyna się nasza delikatna rywalizacja w kategorii język maltański - jak mówiłam nauczyłyśmy się podstawowych zwrotów. Ale język maltański jest szalony. Jak pisze Wikipedia należy do ,,semickiej rodziny afroazjatyckiej", wywodzi się z języka punickiego, jest blisko spokrewniony z arabskim, początkowo był pisany też arabskim alfabetem, później i do dzisiaj już łacińskim. I w rzeczywistości brzmi jak arabski. Rozmawiałam później z Włochem, który studiuje na Malcie języki - mówił, że wiele z arabskiego, który miał w szkole, a potem zaniedbał, przypomniało mu się właśnie na Malcie. Z drugiej strony nasi sąsiedzi w akademiku w Bari, Libańczycy i ,,nazarejczycy", tzn chłopcy z północnego Izraela, kiedy podałyśmy im parę słów, powiedzieli, że nie ma to nic wspólnego z arabskim. Ale....

Cały sęk w tym, że jak już pisałam maltański to trochę taki arabski pisany po łacińsku (plus pisane również w zadziwiający sposób słowa włoskie i angielskie). Poprawnie to preczytać jest hardkorem, poprawnie to wymówić nie jest łatwo. Stąd też rzeczona rywalizacja między mną i moimi przyjaciółkami. Przez te parę dni próbowałyśmy używać ,,nauczonych" zwrotów grzcznościowych - w autobusie, pytając o drogę, w sklepie. Ale po pierwsze przynajmniej dwujęzyczni maltańczycy nie spodziewali się czegoś innego niż angielski, ewentualnie włoski. Więc cała zabawa polegała na tym, która z nas pierwsza powie dzień dobry - l-għodwa t-tajba [l`odła ttajba], proszę - jekk jogħġbok [jek jodżbok czy dobranoc: l-lejl It-tajjeb [il lejl it tajeb] :))))) na tyle sugestywnie i ,,maltańsko", że rozmówca skuma, zrozumie i odpowie po maltańsku.
Nie było łatwo i dziś, w pierwszy cały dzień na Malcie, sukcesów brak.

Jeszcze a propos języka: jednym z moich ulubionych maltańskich zwrotów jest ,,titkellem blingliz?" czyli czy mówisz po angielsku? Niestety oczywiście nie ma po co go stosować, wszyscy mówią. A szkoda, bo ten ,,blingliz" mnie zachwyca...

W każdym razie niedziela rano, targ miejski w Valetcie na placu koło dworca.
c.d.n. ;)

Malta ! część 1

Zdało się egzamin to trzeba poświętować. Jak się świętuje najlepiej? Kupuje się tani bilet lotniczy poniżej 5euro i znajduje najtańszy hostel w miejscowości docelowej, pakuje plecak i wiadomo.

W taki sposób znalazłyśmy się na Malcie. Dzień wcześniej pouczyłyśmy się maltańskiego z Wikipedii;) więc kiedy w sobotę wieczorem znalazłyśmy się na lotnisku poszłyśmy do pani z informacji turystycznej i powiedziałyśmy grzecznie ,,bonswa" (bonsła). Mimo to pani chciała nas zrobić w konia: ,,a gdzie mieszkacie? Msida Campus Hostel? aha. To możecie pojechać autobusem sprzed lotniska, ale on nie podjeżdża zbyt blisko, będziecie musiały szukać i po ciemku możecie nie znaleźć. Lepiej wam będzie wziąć taksówkę, razem was to wyjdzie 18 euro, więc podzielicie się na trzy i będzie ok." ,,A ile kosztuje bilet na autobus?" ,,.....yyyy 47 centów" No to dziękujemy, gracci i sah'ha (wg Wikipedii dzięki, do widzenia)

Lotnisko - cóż, dość dużo sklepów bezcłowych z biżuterią po 400 euro za pierścionek. Reklama delfinarium, najlepszych klubów w Valetcie, stolicy. Złote rejsy wzdłuż wybrzeży...

Czekamy na autobus, jakaś Włoszka się nas pyta czy jesteśmy z Malty (?) i czy mogłybyśmy mu w związku z tym powiedzieć, gdzie jest... hm:) O tyle ciekawe, że później przez cały wyjazd Maltańczycy nie tylko będą nas brać za Włoszki, ale będą PEWNI, że przecież jesteśmy Włoszkami!
W autobusie specyficznie - rozklekotany pomarańczowy ,,pks-ogórek" z drewnianymi siedzeniami, kolorowymi chorągiewkami zawieszonymi koło kierowcy i figurkami gołych panienek na sprężynkach, które to figurki bardzo wesoło skaczą przed oczami kierowcy na wszystkich (licznych) maltańskich dziurach. Autobus pełny siedzących, stojących i wiszących sobie nad głowami młodych ludzi z całego świata. Jakiś przystojny Francuz cyka fotki aparatem z wielkim obiektywem, rozmawia ze swoim kolegą z podróży, na oko Tajwan i okolice. Płynnie przechodzi z tajwańskiego na angielski i zagaduje dwóch nowojorczyków zdecydowanie ,,afroamericans" o to co robią, gdzie jadą, co polecają na imprezę. Rozmowa: ja tu jestem dla piłki nożnej, a ja tu jestem dla fotek. Ostatnio byłem tu i tu, to miejsce mi się najbardziej podobało, tu i tu dałem czadu, tu i tu się tak upiłem, że niewiele pooglądałem. A ty? Aha, aha. Wpada mi w ucho coś o polskiej wódce i Krakowie. Ludzie wiszą na sobie nawzajem, wszyscy z małymi, ale wypchanymi na maksa plecakami - tanie linie bez ubezpieczenia i bez bagażu, znamy to;) - i rozmawiają ze sobą, przekrzykując siebie i ryk pksu. Piękni dwudziestoletni z drogimi aparatami, angielski, francuski, arabski, włoski. Słuchając piąte przez dziesiąte mam wrażenie, że wszyscy się siebie pytają, gdzie iść na imprezy. Atmosfera podekscytowanego oczekiwania.

Po jakichs 20min Kama wyrywa mnie z podsłuchiwania;) ,,Dziewczyny, czy wy widzicie, że jedziemy złą stroną???:)"

Hahaha. No tak. Coś mi właśnie nie pasowało kiedy patrzyłam za okno ale nie wiedziałam co. Malta, kolonia angielska w latach 1815- 1963 kolonia brytyjska... Ruch lewostronny, czerwone budki telefoniczne i palmy.

Wysiadamy w Valetcie, zmiana autobusu, dojeżdżamy do Msidy, trochę błądzimy, wreszcie hostel. Starszy pan z recepcji jak tylko nas widzi, pyta się rozbrajająco: ,,So you've made the reservation. Are you two girls and one boy?" ???? Tylko która z nas, według pana, Sir, jest chłopcem?:)
Wieczór i do spania. Mam mieszane uczucia, jaka będzie ta Malta. Jakoś bardzo chciałam wcześniej tu przyjechać, nic o niej nie wiedząc, może dlatego, że lubię wyspy i uwielbiam porty, a tu no cóż, prawie każda miejscowość jest portem. Kawałek lądu o wymiarach 27km/15km, prawie 140km linii brzegowej. Biorąc pod uwagę przyrodę, krajobrazy i jak to się mówi tygiel kultur, jakie się tu przewijały już od 5000 p.n.e. byłoby trudne, żeby nie było to piękne miejsce. Ale to delfinarium, taksówki, naciąganie i życie z turystów budzą niepewność, no nic, zobaczymy jak to będzie, jestem bardzo ciekawa.

piątek, 22 stycznia 2010

No i jeteśmy po egzaminie! Dobrze nam poszło, można gratulować;) Teraz przed nami następujące plany: chodzić na zajęcia (z innych przedmiotów, czyli ,,wyrabiać frequenzę" z pulmonologii, interny, Pronto Soccorso czyli pogotowia) i przede wszystkim: korzystać jeszcze z tego, że tu jesteśmy. Czyli obecnie na liście priorytetów najwyżej znajdują się: chodzić po mieście - starówka, NAD MORZEM bo mieszkamy w mieście portowym a spędzamy czas per forza w akademiku nad książkami... Potem: odwiedzić Massafrę, jeszcze raz Neapol (według mnie najpiękniejsze, najbardziej klimatyczne włoskie miasto) w tym wejść na Wezewiusz - kiedy byliśmy pierwszy raz, tj zaraz w pierwszy weekend w Bari zabrakło nam czasu - i tak dalej:) No i koniecznie iść przynajmniej raz na tutejszą salsotekę, bo ogromnie dużo Włochów tańczy (dobrze) latino, a na dodatek w Perugii mówili mi: szkoda że jedziesz do Bari, Bari e brutta, ale jednego ci zazdroszczę - tam są najlepsze imprezy salsowe w Italii. No więc muszę sprawdzić:)

Póki co zacznę od kolacji na mensie, może zdarzy się pizza, dawno nie było:) (Pizza jest na drugie, na pierwsze ZAWSZE makaron, więc jeśli dziś będzie TEN dzień, to będę jeść na obiad pizzę z pastą...) :)

sobota, 16 stycznia 2010

coinquillina

iiiijeeeee! no to teraz ja już się stąd nie wyprowadzę;)
po ponad miesiącu zapowiedzi wprowadziła się do mnie współlokatorka - Włoszka.
wprowadziła się tzn przyszła z mamą (do sprzątania) i tatą (do noszenia bagaży) ;) zastali mnie w piżamie (uczyłam się w łózku) i ogólnie było śmiesznie;) w kazdym razie jej mamma cóż..jak tajfun właściwie wysterylizowała pokój, ja się zmyłam do dziewczyn w mojej piżamce, przyszłam dopiero za jakąś godzinę kiedy trwała sterylizacja łazienki.


Ale ogólnie sympatycznie, tzn porozmawiałam z moją współspaczką i jej tatą, zaprosili mnie oczywiście już do siebie;) Ale muszą być bardzo mili, bo jestem na prawie pierwszeństwa w pokoju no i mam czajnik i grzejnik a w pokoju zimno;)


To tyle na razie, wracam do nauki!

piątek, 15 stycznia 2010

Perche per questo nonc' e ancora medicina, che mi trasformi la mia vasca in piscina

Jeszcze parę słów o Perugii:
Spotkanie ze studentami medycyny z Austrii, którzy zostali na wymianie w Perugii było owocne w wymianę opowieści z zajęć. Chciałam rozbawić ich anegdotką o chirurgach jeżdżących w pełnym fartuchu razem z maseczką między budynkami Policlinico w Bari na vespach, a chłopaki na to: ,,hmmm… Nasz profesor z anatomii wjeżdża zawsze na skuterze do budynku kliniki…” Cóż... Zamilkłam... Poza tym chłopcy sie nie przygotowali na zajęcia z dermatologii i il primario ich ,,zrugał": maledetti stronzi studenti ERASMUS!!!:)
Stefen się niedawno przeprowadził i mieszka w towarzystwie czysto włoskim: ,,io abito con 3 italiani e tutti sono un po’ pazzi… Ad esempio uno fa un venditore dei protesi del seno, Ed ogni giorno, quando torno dall’ospedale mi chiede, se ho gia conosciuto il primario di chirurgia plastica!”
/mieszkam z 3 wlochami i wszyscy są trochę nienormalni… Na przykład jeden z nich sprzedaje implanty piersi i codziennie kiedy wracam z zajęć w szpitalu pyta się czy już poznałem ordynatora z chirurgii plastycznej/


Transfer Pg - Ba minął zupełnie spokojnie, kolejnych parę godzin w nocy w poczekalniach uczyłam sie włosiego w teorii i w praktyce;) Polecam Radio Italia - warto posłuchać jak redaktorzy, Italiani verissimi, mówią po angielsku, jak bardzo bardzo bardzo starają się mieć poprawny akcent przy wymawianiu tytułu jakiejś piosenki albo zapowiadąc artystę - ja wcale nie chcę się z nich śmiać, ale myślę, że warto posłuchać:)
W czasie tych moich przenosin miałam też okazję oglądać mecz Juventus - Milan w barze dworcowym w Foligno w towarzystwie około 50 Włochów - niezapomniane doświadczenie:) W tym samym barze zresztą w którym wisiał wcześniej kalendarz 2009 ze spełnieniem marzeń każdego Włocha, tj na każdy miesiąc był rysunek nagiej pięknej kobiety zanurzonej w talerzu pełnym spaghetti, a wszystko na tle krajobrazów tipo Toscana!

Wracam do nauki, traumi cranici czekają, jeszcze tylko piosenki dla tatki:
najfajniejsza (słowa!:)) http://www.youtube.com/watch?v=5Wk5_5x8jSE
oraz:
http://www.youtube.com/watch?v=OGd0L8TmVQw&feature=related (bardzo, bardzo lubię!!)
http://www.youtube.com/watch?v=P0gj9VifVxg
http://www.youtube.com/watch?v=J4RJhvC_LW4

sobota, 9 stycznia 2010

wieści poświąteczne

No! Starczy już tego siedzenia w domu...
Nie pojechałam jednak prosto do Bari, ale po drodze zajrzałam jeszcze do Perugii:) nie bez przygód - samolot się spóźnił, więc zamiast być w Perugii w czwartek o 23.50, po dwóch przesiadkach i kilku godz czekania (które, moi kochani rodzice, żebyście wiedzieli, wykorzystałyśmy jak przystało na studentki przed sesją i się uczyłyśmy:)) końcu o 7.10 w piątek stanęłyśmy przed drzwiami do naszej kamieniczki. Niestety! okazało się, że dziwnym trafem klucze do tego włoskiego domu mają wygrawerowane ,,Bytom"... Klucze do biurka w domu I.:) hmmm... :))) /Agaa! nie mów, że wiesz, bo I. się Ciebie boi:)
Eeeh, niente! pani właścicielka z mieszkania wyżej nas przygarnęła, nestety nie miała zapasowych kluczy. Była jednak nadzieja - wspólokator też miał przyjechać tego dnia.

Ale nie przyjechał! Tzn po kilku godz bezskutecznego dzwonienia do niego nie miałyśmy już wyjścia i drzwi otworzył ślusarz:)
I chcę tylko powiedzieć, że ta starsza pani która nas przygarnęła na te kilka godzin była przemiła, zrobiła nam kawę, zjadłyśmy panettone na śniadanie, zdrzemnęłyśmy się na kanapie (wcześniej oczywiście pouczywszy się... przez chwilę.) Przykrywała nas nawet kocykami przez sen:) I opowiadała nam o tylu rzeczach:) Taka miła włoska babcia.

Więc Perugia. Wczoraj łażenie po mieście, po wszystkich moich ukochanych miejscach, widoki z perugiańskich wzgórz są piękne także zimą, a lody u Matteo są równie pyszne jak we wrześniu. Potem oczywiście nauka, mamusiu, tatusiu;) I wieczorem wizyta w akademiku u znajomych z wrześniowego kursu włoskiego który robiłam właśnie tutaj. Recepcjoniści mnie pamiętali i nawet się ucieszyli:) Noc była ciepła więc poszliśmy na ,,festę". Udany wieczór z tym co w Perugii jest nieodłączne - trochę miejscowego wina, spotkanie ze znajomymi na schodach Duomo na głównym rynku starówki, jeden z ,,naszych" klubów, i na zakończenie wspólny wieczorny marsz przez strome uliczki starówki na drugi koniec miasta po nieodłączną cotolettę, czyli lepszą odmianę hamburgera. Miło:)

Rano wstałam wcześnie, mimo cierpienia psychoicznego z jakim to się wiązało... Chciałam iść na położony w jednym z najwyżej położonych punktów starego miasta Piazza Italia, na targ starej biżuterii, po którym bardzo lubię spacerować, niestety nie było, może z powodu deszczu, choć właściwie tylko delikatnie mżyło.

Lubię to miejsce:) Dziś od rana pada, coraz mocniej. Więc deszcz szumi, ale nie jest zimno; cicho gra radio, oczywiście ,,solo musica italiana", a my pijemy gorące latte macchiato i pochłaniamy kolejne strony naszych włoskich podręczników.
W planie - prawdopodobnie jutro wieczorem kierunek Bari.