sobota, 9 stycznia 2010

wieści poświąteczne

No! Starczy już tego siedzenia w domu...
Nie pojechałam jednak prosto do Bari, ale po drodze zajrzałam jeszcze do Perugii:) nie bez przygód - samolot się spóźnił, więc zamiast być w Perugii w czwartek o 23.50, po dwóch przesiadkach i kilku godz czekania (które, moi kochani rodzice, żebyście wiedzieli, wykorzystałyśmy jak przystało na studentki przed sesją i się uczyłyśmy:)) końcu o 7.10 w piątek stanęłyśmy przed drzwiami do naszej kamieniczki. Niestety! okazało się, że dziwnym trafem klucze do tego włoskiego domu mają wygrawerowane ,,Bytom"... Klucze do biurka w domu I.:) hmmm... :))) /Agaa! nie mów, że wiesz, bo I. się Ciebie boi:)
Eeeh, niente! pani właścicielka z mieszkania wyżej nas przygarnęła, nestety nie miała zapasowych kluczy. Była jednak nadzieja - wspólokator też miał przyjechać tego dnia.

Ale nie przyjechał! Tzn po kilku godz bezskutecznego dzwonienia do niego nie miałyśmy już wyjścia i drzwi otworzył ślusarz:)
I chcę tylko powiedzieć, że ta starsza pani która nas przygarnęła na te kilka godzin była przemiła, zrobiła nam kawę, zjadłyśmy panettone na śniadanie, zdrzemnęłyśmy się na kanapie (wcześniej oczywiście pouczywszy się... przez chwilę.) Przykrywała nas nawet kocykami przez sen:) I opowiadała nam o tylu rzeczach:) Taka miła włoska babcia.

Więc Perugia. Wczoraj łażenie po mieście, po wszystkich moich ukochanych miejscach, widoki z perugiańskich wzgórz są piękne także zimą, a lody u Matteo są równie pyszne jak we wrześniu. Potem oczywiście nauka, mamusiu, tatusiu;) I wieczorem wizyta w akademiku u znajomych z wrześniowego kursu włoskiego który robiłam właśnie tutaj. Recepcjoniści mnie pamiętali i nawet się ucieszyli:) Noc była ciepła więc poszliśmy na ,,festę". Udany wieczór z tym co w Perugii jest nieodłączne - trochę miejscowego wina, spotkanie ze znajomymi na schodach Duomo na głównym rynku starówki, jeden z ,,naszych" klubów, i na zakończenie wspólny wieczorny marsz przez strome uliczki starówki na drugi koniec miasta po nieodłączną cotolettę, czyli lepszą odmianę hamburgera. Miło:)

Rano wstałam wcześnie, mimo cierpienia psychoicznego z jakim to się wiązało... Chciałam iść na położony w jednym z najwyżej położonych punktów starego miasta Piazza Italia, na targ starej biżuterii, po którym bardzo lubię spacerować, niestety nie było, może z powodu deszczu, choć właściwie tylko delikatnie mżyło.

Lubię to miejsce:) Dziś od rana pada, coraz mocniej. Więc deszcz szumi, ale nie jest zimno; cicho gra radio, oczywiście ,,solo musica italiana", a my pijemy gorące latte macchiato i pochłaniamy kolejne strony naszych włoskich podręczników.
W planie - prawdopodobnie jutro wieczorem kierunek Bari.

1 komentarz:

  1. o. mój. Boże.
    przepraszam Cię Dżaro,za "uroki" podróżowania z tym uroczym stworzeniem ;]

    OdpowiedzUsuń