Rzym.
W pierwszy dzień, samolot o szóstej rano i po dwóch godzinach we Włoszech. Trafienie do miejsca w którym miałyśmy zamieszkać jeszcze nigdy nie poszło mi tak gładko i w czasie pewnie krótszym niż potrzebny na niektóre ,,wyjazdy słonecznikowe” taty znalazłyśmy się w ,,naszym” miejscu na najbliższe trzy miesiące, w centrum miasta, w dzielnicy Trastevere – z akcentem na pierwsze ,,e”, co piszę dlatego, żebyście mogli wypowiedzieć sobie to słowo na głos i zauważyć, jak pięknie brzmi!
Przyjechałyśmy, przywitałyśmy się z Naszymi Szanownymi Gospodarzami, którym niniejszym jeszcze raz bardzo dziękujemy za gościnę;) I jak najszybciej poszłyśmy na uczelnię.
Wielki szpital, o dziwnej konstrukcji – wchodząc głównym wejściem, bez żadnych schodów, trafiasz na czwarte piętro. Jeżeli tego nie zauważysz, szukanie wyjścia ze szpitala na parterze może stanowić mały problem...
Gorąco. W ten pierwszy dzień chodzenia po kampusie spuchły nam ręce.
Niewiele załatwiłyśmy, bo o tej porze, tj. w porze obiadu, w biurach nie było nikogo kto mógłby się zająć naszymi sprawami, więc wszystko zostało odłożone na ,,domani” (jutro).
Wieczorem, po wspaniałej kolacji złożonej głównie z dwóch mich świeżej rukoli, pomidorów i sałaty z oliwą i bardzo aromatycznym octem winnym wyszłam na chwile na balkon. Około dziesiątej wieczorem stałam boso na rozgrzanych płytkach i słuchałam – skuterów, klaksonów (nieuniknionych kiedy ulicą jednopasmową jadą koło siebie dwa samochody, a czasem i trzy, wyprzedza je skuter, piesi przechodzą gdzie chcą i kiedy chcą… Ludzi rozmawiających głośno przy zajmujących całą szerokość chodnika kawiarnianych stolikach. Starszych panów z naprzeciwległych balkonów ,,rozmawiających” ze sobą ponad drogą. I pomyślałam sobie, że bardzo to lubię. I poczułam się szczęśliwa w takim miejscu, mając za sobą sesję: ) a przed sobą perspektywy mieszkania w tym mieście – bo myślę, że trzy miesiące można już tak nazwać – praktyk w wymarzonym szpitalu, wyzwanie jakim bądź co bądź będzie posługiwanie się wciąż jeszcze ,,świeżym” dla nas językiem w kontakcie z pacjentami i personelem…
A ponieważ wciąż wisiało nad nami ciemne widmo formalności i to naprawdę ważnych i ,,nieuniknionych” - a chwilowo nierozwiązywalnych - na koniec pomyślałam sobie jeszcze, że zrobię wszystko, żeby w jakiś sposób tu zostać tego lata.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz