Halo haaalo! Co tam słychać, jak się sprawdza w tym roku złota polska jesień?
My jutro jedziemy na Sycylię :P
Dłuuugo nie miałyśmy internetu. Przeprowadziłyśmy się na kemping. Przeprowadzka była poprzedzona dość długim poszukiwaniem miejsca do zamieszkania na ostatnie trzy tygodnie, także poszukiwania poprzez wiele rozmów przy kawie z bliższymi i dalszymi znajomymi ze szpitala ,,czy przypadkiem nie zna kogoś kto ma stanzę do wynajęcia na krótki okres”. W związku z tym potem wiele osób na oddziałach pytało się nas z zainteresowaniem jak to w końcu z tym naszym mieszkaniem. I kiedy odpowiadałyśmy ,,fajnie, mieszkamy na kempingu” – w ich oczach natychmiast pojawiało się przerażenie i pytali ,,ale jak to? In tenda??? W namiocie????”. Więc uspokajam z góry – nie, nie mieszkamy w namiocie: )
Mieszkamy w bungalowie dzielonym przez kuchnię z trzema chłopakami z Brazylii. ,,Chłopakami” w szerokim zakresie tego słowa, tj. jeden ma mniej więcej 18 lat, drugi 28, a trzeci 48. Wspólnie należymy do specyficznego podzbioru społeczności kempingowej (w całości liczącej na pewno kilkaset osób, ok. 700) ludzi którzy mieszkają tu względnie długo i codziennie rano chodzą ,,do pracy” – nasi chłopcy mieszkają w sumie we Rzymie 4 lata, tutaj pół roku, przenosząc się co jakiś czas z domku do domku w zależności od rozkładu rezerwacji ,,normalnych”, turystycznych. Poza tym życie kempingowe – po sąsiedzku w bungalowowych alejkach śmiejący się do późna Anglicy, Niemcy zdobywający się na twardo akcentowane ,,buona sera” jeśli są w dużej grupie, mało widoczni Japończycy. Ogólnie żyje nam się tu bardzo dobrze. Z chłopakami znalazłyśmy wspólny język – pierwszego wieczoru kiedy przyjechałyśmy nie wiedząc z kim będziemy mieszkać i zatrzymałyśmy się pod domkiem, a na tarasie trzech ciemnych typów… Nie wiedziałyśmy czy wysiadać i wyciągać walizki czy od razu jechać do recepcji i zmieniać rezerwację. Ale wysiadłyśmy – przyznaję, nie bez znaczenia było to, że zmiana rezerwacji oznaczałaby albo brak kuchni albo dwa razy wyższą cenę. I dobrze zrobiłyśmy. Mamy przesympatycznych współlokatorów, niegłupie, konstruktywne długie rozmowy po włosku ale i ,,głupie” żarty – poczucie humoru chłopaków jest dość podobne do naszego: ) I na przykład wymianę doświadczeń kulinarnych – wczoraj najstarszy i najspokojniejszy z nich – mistrz patelni Gauderio (to ksywa – ponoć oznacza żartobliwie ,,Wieśniak” – zrobił pyszną fagiolatę – tj. ryż z gęstym sosem fasolowym i miękkim, dobrze ugotowanym mięsem wołowym. Ogólnie bardzo miło, szkoda że nie wiedziałyśmy o tym kempingu wcześniej.
Chociaż… Są też momenty MROŻĄCE KREW W ŻYŁACH.
Drugiej nocy… Ok, najpierw muszę wspomnieć, że mieszkamy w najdalszym domku na kempingu, dokładnie ,,Domek na uboczu”. Brrrr….
Zza płotu co rano słyszymy piejącego koguta (żywego, nie budzik), indyki, czasem gęsi (spoko, jakby co umiem rozpoznawać; )). Ale, jakby co, ciągle mieszkamy w Rzymie. Więc drugiej nocy…
Śpię. Coś mnie budzi. Romcia potrząsa mnie za ramię i alarmuje ostrym szeptem: ,,Przepraszam, że Cię budzę (! Co za kurtuazja w środku nocy) ale na balkonie jest złodziej!” W takich sytuacjach budzę się od pierwszej sekundy, otwieram szeroko oczy, wyrzut adrenaliny, nasłuchuję. Roma ,,doinformowuje”: ,,Jest po czwartej, nie wiem co zrobić, nie chciałam Cię budzić ale on już tak chodzi tam i z powrotem od kilku minut!” Rzeczywiście. Mamy malutki pokoik, łóżko przy oknie (tzn. pokój jest tak malutki, że WSZYSTKO jest przy oknie), okno wychodzi na drewnianą werandę. Zasłonięte kotary, ale księżyc mocno świeci. Tuż za szybą, metr od nas, ktoś przechadza się cicho po werandzie. Cień przesuwa się po granatowej zasłonie z prawej do lewej i z powrotem.
Słuchamy. Co tu zrobić? Pokój chłopaków jest z zupełnie innej strony. Zastanawiam się co robi ktoś kto przychodzi coś ukraść na kempingu. Wi-fi, dużo młodych ludzi z komputerami. Liczy na luźną atmosferę, dookoła znajomi, wakacje, sporo osób coś popije przed spaniem. Jak bardzo złodziejowi zależy na tych rzeczach? Czy taki ktoś przychodzi np. z nożem? Tuż obok, po drugiej stronie okna, to trochę za blisko żeby podejmować nieprzemyślane kroki… A on ciągle tam i z powrotem..
Po chwili ktoś naciska klamkę do drzwi (wchodzi się z dworu do kuchni tuż obok drzwi do naszego malutkiego pokoiku). Zaraz zaraz, coś tu nie gra. Naciska KLAMKĘ. Osobiście ostatnia zamykałam nasze drzwi od środka na klucz. R:,,Co robimy?” ,,Cii, czekaj, czekaj, jestem PEWNA że te drzwi były zamknięte.” Chwila ciszy, kroki po kuchni… Po chwili Romcia, nasz znany super mega czuły nos, kwalifikujący się na sprawdzacza perfum mówi: ,,? ? ? ? ? Czuję zapach KAWY. Jaki złodziej włamuje się do domu i pierwsze co robi to ROBI SOBIE KAWĘ?”
Niby możnaby odpowiedzieć ,,włoski złodziej”, ale po kolejnej minucie nasłuchiwania okazało się, że to nasz Gauderio zaczynał wyjątkowo wcześnie pracę i przed wyjściem chciał jeszcze pozbierać pranie z balkonu: )))))))) No, ale z historii ze złodziejem śmialiśmy się wszyscy następnego dnia bardzo: )
Poza tym zmobilizowane zbliżającym się powrotem do domu co noc ładujemy baterię aparatu i codziennie po praktykach chodzimy zwiedzać. Łazimy do muzeów – Galleria Borghese, Galleria d’Arte Moderna, malutkie muzeum Leonarda z Vinci: ) Oglądamy rzeźby i obrazy i próbujemy stawiać diagnozy: ,,na jaką chorobę ten ci wygląda?” ,,karzeł tarczycowy” ,,a ten?” ,,Basedow”. Przewijają się też przypadki kiły wrodzonej, przewlekłe choroby wątroby albo zespół XYY. Oba muzea robią na nas duże wrażenie, w Arte Moderna wyszukujemy pojedynczych Cezannów, Picassów, Chagalów i Klimtów, ja zachwycam się obrazem ,,Il sole” (wygląda na jakiegoś wczesnego impresjonistę, choć za bardzo się na tym nie znam, ale prawie razi w oczy) i rzeźbą ,,L’umanita’ contro la guerra” – muszę wam obie rzeczy wrzucić koniecznie. Przyglądamy się bacznie rzeźbie Rodina i żałujemy, że nie ma obok czegoś Camille Claudel dla porównania. Romcia rozkminia sztukę tę ,,naprawdę nowoczesną” – kawałek puchatej wełny za szybą, ustawione w szeregu kartki a5 zadrukowane od białej, coraz gęściej przez szare do czerni - ,,o chodź, pokażę ci to, bo to ja zrobiłam!!” : ) W Borghese przed ,,La Fornarina” Raffaela gdy Romcia przypomina mi co pisał Szczeklik w ,,Kore” – nie będę się tu rozwlekać bo nie chcę zepsuć tego wrażenia jakie wywiera opowieść o analizie piersi ukochanej Raffaela, ale kto nie zna – polecamy. Po tym nie mogę oderwać wzroku od tego obrazu przez następne piętnaście minut.
Zapomniałam wam powiedzieć, że jak chodzimy do muzeów to wyhaczamy nasze ulubione postacie i robimy sobie z nimi zdjęcia – i tak z Neapolu mamy zdjęcie prowadzone za rękę z mistrzem Asklepiosem, z Kapitolu ramię w ramię z Platonem, Sokratesem, Arystotelesem i Pitagorasem. Wyszukując ich w Sali Filozofów nie mogłam nie zauważyć z pewnym zadowoleniem, że Epikur, którego ominęłam szerokim łukiem jest wśród nich najbrzydszy – tzn. jeśli wyłączymy z konkurencji podejrzanego o syphilis Sokratesa – a w każdym razie ma najbardziej prymitywne rysy twarzy.
Jeśli chodzi o rzeczy dotyczące samych praktyk – jak zawsze raz lepiej raz gorzej, czasem korzystamy więcej czasem mniej. Ja ostatnio jestem zadowolona z części na chorobach zakaźnych, szczególnie z ambulatorium. Szczerze mówiąc, mimo tego że już blisko końca studiów i ,,bycia lekarzem”, przyznaję się do pewnych zupełnie nieprofesjonalnych obaw wobec pacjentów z AIDS. Te trzy tygodnie powoli, powoli pozwalają mi na przemyślenie pewnych rzeczy, a przede wszystkim jakieś oswojenie się z sytuacją pracy na takim oddziale. Z daleka, z wielkiego dystansu, prawie przez dziurkę od klucza przez ostatnie dni mogłam zobaczyć ważne medyczne i prywatne kamienie milowe w życiu osób chorych i choć nie podejmuję się jeszcze uporządkowania tego, co widziałam, wiem, że jest to cenne doświadczenie. Doświadczenie nacechowane dodatkowo drugim problemem - wciąż chyba bardziej specyficznym dla Włoch niż dla nas – życiem imigrantów. Bardzo różnym. Zawsze bardzo skomplikowanym – tutaj, w przyszpitalnym ambulatorium chorób zakaźnych, u boku pani profesor do której mają zaufanie, można jak przez okno zajrzeć nie tylko w ich życie tutaj, ale też trochę dalej w głąb ich krajów. Oczywiście wiem, że wszędzie żyje się niektórym lepiej niektórym gorzej, a te opowieści które tu się toczą to najczęściej te trudniejsze.
Możnaby tu więcej opowiedzieć, ale muszę to jeszcze trochę przetrawić.
Tak czy siak pozytywne zaskoczenie w stosunku do zakazów w Bari (które i tak nam się podobały) – rękawiczki, dwie pary rękawiczek, stetoskop przy każdym łóżku przypisany na stałe do pacjenta, dodatkowe fartuchy do wszelkich zabiegów, czasem : ) (gruźlica, odra) faktycznie używane śluzy. Jasne, mogłoby być lepiej – mimo tego, że ogólnie jest jak napisałam, zdarza się od czasu do czasu, szczególnie gdy w pacjencie akurat nie grasuje żadna antybiotykooporna bakteria, że ten stetoskop gdzieś pójdzie w giro, ale ogólnie jest dobrze.
Póki co to tyle, i tak rekord. Na zakończenie jeszcze jest coś, o czym MUSZĘ wspomnieć.
Otóż dzisiaj w nocy śpię sobie w najlepsze i gdzieś nad ranem Romcia mnie budzi, całkiem serio, znanym szeptem - ,,….. złodziej, zobacz, znowu ktoś się tu kręci!!” Mmmmmm….. Rzeczywiście snuje się jakiś cień po balkonie. A niech się snuje. Przewróciłam się na drugi bok.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz