Gorący wieczór, pierwszy wolny od planów od dłuższego czasu, kolacja na balkonie (bruschetty czosnkowe i sałatka z rukoli i pomidorów, obficie przyprawiona oliwą i octem winnym, które z dobrej rukoli wydobywają aromat podobny do smaku orzechów laskowych – moim zdaniem), do tego woda oczywiście leggermente frizzante – to idealny czas na to, żeby coś poopowiadać.
A od czasu kiedy pisałam ostatnio zdążyłyśmy zmienić oddziały, spędzić parę dni w mojej ukochanej Perugii, odwiedzić ponownie Asyż, znaleźć się przypadkiem w Sienie w dniu Palio, przełamać lody i poznać bliżej środowisko młodzieży lekarskiej w Gemelli, odwiedzić znajomych z uniwersytetu w Bari w ich rodzinnej Basilicacie…
Krótko po kolei. Perugia – OCZYWIŚCIE, jakżeby inaczej;) – piękna. Nie stać mnie w żaden sposób na obiektywny opis tego miasta;) Pierwsze śniadanie w mieście Etrusków w ,,moim” barze na Universita’ per Stranieri di Perugia, czyli w tzw. ,,Gallendze” /XVIIIw./ – nie zdążyłam jeszcze ustawić się w kolejce po kawę ani wybrać cornetto (al cioccolato? Alla crema? Semplice? Integrale? Marmellatę skreślam z góry) i słyszę ,,kątem ucha” /po włosku/: ,,Anna? Nieeemożliweeee…A ta co tu robi????” – hahaha… Ja też się nie spodziewałam, że tak od razu spotkam znajomych: )
Perugia. Historię Etrusków sobie na dzisiaj daruję, ważne, że to piękne miasto, stolica Umbrii, regionu, który krajobrazowo przypomina Toskanię, jednak jest mniej popularny. Miasto położone wysoko na wzgórzach, jego cechą charakterystyczną jest niezwykła otwartość na przestrzeń, jeśli można tak powiedzieć. Jest we Włoszech mnóstwo miejscowości w ten sposób zbudowanych na szczytach kilku pagórków, ale nie sądzę, żeby wiele z nich było tak widokowych jak Perugia. Jest to miasto, w którym spacerujesz przez starówkę i w momentach, w których w ogóle się tego nie spodziewasz, otwierają się przed tobą nagle eleganckie place, fasady z białego i różowego marmuru, ale przede wszystkim imponujące widoki na Umbrię, zielone pagórki po horyzont z przycupniętymi na ich zboczach miejscowościami – Bettona, Bastia Umbra, Spello, Asyż.
Nie będę tu spisywać przewodnika po mieście. Ale, gdyby ktoś potrzebował..;)
Asyż – co kto lubi, można to potraktować turystycznie albo bardziej w stronę ,,mistycznie”, moim zdaniem warto bardziej się zamyślić. To jest miasto, które tak naprawdę za bardzo się nie zmieniło od tego XII, XIII wieku, oczywiście cała bazylika, majestatyczne freski Giotta i tak dalej, to powstało trochę później, ale samo miasteczko i jego uliczki są takie jakie były. Nie wiem na pewno gdzie kręcono film ,,San Francesco”, ale przypuszczam, że także – a pewnie przede wszystkim - w samym Asyżu, bo kiedy tam jesteśmy widać, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby nas wymazać albo zamienić na dwunastowiecznych mieszczan, chłopów, mnichów. Świadków i bohaterów ,,zbiorowego szaleństwa”, które na przełomie XII i XIII wieku wybucha w tej małej miejscowości. Bo jak to inaczej nazwać, nie mógłby to być nikt inny jak młody chłopak z rodziny Bernardone, w tym wieku emocjonalnie (i hormonalnie?) niezdolny do kompromisów, zbuntowany lekkoduch (taką miał opinię w Asyżu), który pewnego dnia rozdaje swoje ubrania, wyrzeka się publicznie dóbr rodzinnych (1207r.)i postanawia żyć bez niczego. Bardzo to skróciłam jakby co;) Była jeszcze wojna, więzienie; tak naprawdę pomiędzy każdą decyzją a następną mijało trochę czasu, który mógłby zweryfikować ten młodzieńczy bunt – chwilowo w pewien sposób prosty, kiedy się ,,z natury” widzi tylko czarne albo białe. Rodzice nieźle się wściekli - trudno się dziwić, to na co ciężko pracowali – tzn. Franciszek zrzeka się oficjalnie praw do majątku ojca, ale rodzice pracują jednak przede wszystkim, i to ciężko, na wychowanie dziecka przez ileś tam lat, mając w perspektywie bezpieczeństwo i oparcie w dzieciach w przyszłości – to wszystko ,,wzięło w łeb”. Podsumowując – nie byli zachwyceni, ale jak to mówią nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. A jednak Franciszek nim został, pod tym względem wszystko działo się niesamowicie szybko – dwa lata od prywatnego nawrócenia do pociągnięcia naśladowców, wymyślenia reguły, w ciągu roku jej oficjalne ustanowienie w Rzymie (1209r.).
Chociaż na początku Franciszek - kiedy już, jak wynika z jego działań, miał ,,ciągoty” do powołania – chyba nie wiedział za bardzo co ma robić. Wymyślił, że weźmie udział w wyprawie krzyżowej – ale zawrócił z drogi po tym jak miał widzenie. A kiedy w kościele św. Damiana, z powrotem w Asyżu, słyszy z krzyża ,,Franciszku, idź i odbuduj mój dom, bo popada w ruinę” – co robi? Odremontowuje tenże budynek kościoła: ) Natomiast problem był bardziej złożony – rozdźwięk pomiędzy papieżem i klerem opływającymi w bogactwo, a ,,zwykłymi” mieszkańcami, którzy nie znajdując w takim kościele drogi do wyrażenia swojej wiary robią to – szczególnie na terenie północnych Włoch – w różnych ruchach pokutnych, biczowników i dysydentów. Pomiędzy jednymi a drugimi nie było już wiele wspólnego. Jak się interpretuje, ruch św. Franciszka – akceptowany i popularny wśród jednych i drugich – spiął klamrą rodzącą się schizmę. Ponadto jako ,,zwiastun ekumenizmu” wyprzedził swoje czasy – czasy krucjat! – pielgrzymując z misjami apostolskimi m. in. Do Syrii, Egiptu, żeby nauczać pokojowo ,,braci saracenów”.
Po następnych dziesięciu latach zakon liczy 5 tysięcy braci – mało czy dużo? 5 tysięcy osób o różnym statusie społecznym, które zdecydowały się na życie bez niczego, a ich rodzice i znajomi byli pewnie równie… hm, niezadowoleni - jak rodzice Franciszka. Z czego wynika to zbiorowe szaleństwo – młodzieńczy bunt? Moim zdaniem został zweryfikowany przez dwadzieścia lat, które nastąpiły dla Franciszka potem – w strasznych warunkach, dwadzieścia ciężkich lat konsekwentnego podążania wybraną drogą, aż do śmierci w wieku 45 lat (3.10.1226), myślę, że za swoją drogę życia zapłacił na pewno znacznym skróceniem życia, bo jeżeli w tych czasach żył 45 lat w bardzo złych warunkach, to pewnie w dobrych – na które było go stać – pożyłby dłużej.
Sześć miesięcy po śmierci Franciszka Szymon Pucciarello podarowuje zakonowi wzgórze na skraju miasteczka, franciszkanie przyjmują je za zgodą papieża; rok później, dzień po kanonizacji Franciszka rozpoczyna się w tym miejscu budowa Kościoła Dolnego (1228r.) – i zostaje ukończona już po 2 latach. Kościoła Dolnego, bo co ciekawe właściwie od samego początku Bazylika jest budowana właśnie ,,dwupiętrowo”, a nad wnętrzem obu kościołów (rzeczywiście ustawionych jeden na drugim) pracują artyści ze szkoły pizańskiej (Giunto Pisano), florenckiej (Cimbaue, Giotto), rzymskiej i sieneńskiej, w maju 1253 papież konsekruje oba kościoły. Freski – cóż, nie bez przyczyny bazylika w Asyżu jest uznawana za jedną z najpiękniejszych świątyń chrześcijańskich. Szczególnie ciekawe freski, według mnie, to portret świętego Franciszka wykonany przez Cimbaue już w ok. 1280 r., prawdopodobnie wg wskazówek osób, które znały Franciszka; Giotto: pierwsze cztery freski z Kościoła górnego, gdzie Franciszek jest jeszcze w ,,cywilnych” ubraniach; modlitwa świętego Franciszka przed krzyżem w kościele świętego Damiana – tam, gdzie Franciszek miał widzenie ,,wyremontować kościół”;) – można zobaczyć fresk i zrobić sobie spacer do sanktuarium świętej Klary, gdzie został przeniesiony z ,,Damiana” krzyż z którego przemówił Chrystus, namalowany na fresku – rzeczywiście, ten sam;)
W 1230r., po ukończeniu Kościoła Dolnego pod głównym ołtarzem umieszczono ciało świętego Franciszka, to jest już głęboko w skale tworzącej rdzeń wzgórza. Chcąc je odnaleźć XIX kuto skały pod Kościołem Dolnym przez 52 dni; odnalazłszy poszerzono wykutą przestrzeń, przygotowując w ten sposób kaplicę – sanktuarium grobu świętego Franciszka. Małe okrągłe pomieszczenie położone już dość głęboko w skale, nisko pod Kościołem Dolnym. Pośrodku masywny filar pod sufit, sarkofag z ciałem świętego. W kaplicy jest ciepło, półmrok, pachnie oliwą z lamp i jest bardzo, bardzo cicho.
Zagalopowałam się, ale pozwoliłam sobie na to świadomie, bo uważam że dopiero z taką refleksją rozumie się to co czuć w Asyżu – jest malowniczo położoną sielską, słoneczną miejscowością, w której pulsuje jakaś ogromna siła, jak w miastach położonych na zboczach wulkanów – jak w Neapolu, w którym z wielu punktów miasta widać cień Wezuwiusza, który przecież jest czynny.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz